Styczeń 1974
Wspomnienie o Teatrze Dramatycznym 2-go Korpusu
"Małą Polską" nazywano Drugi Korpus Generała Andersa. I chyba słusznie. Łamiąc niejednokrotnie sztywne przepisy i wojskowe tradycje, dla tych wszystkich, co garnęli się pod jego skrzydła na terenie Rosji i tych, co później się do niego dołączyli, umiał stworzyć ramy nowe, w których pomieścić się mógł cały bogaty przekrój polskiego życia, niweczonego w kraju przez zaborcę.
Drugi Korpus to nie były tylko wspaniałe oddziały bojowe, o których już pisze i pisać będzie historia. W szeroko zakreślonej społeczności tej "Małej Polski" zdołał ten nasz Dowódca pomieścić szkolnictwo powszechne i sierocińce, prasę, wydawnictwa literackie, zespoły grafików i malarzy, a także sztukę teatralną w różnych jej formach, od koncertów i zespołów rewiowych do Teatru Dramatycznego, o którym będzie mowa w tym wspomnieniu.
W tym, 1973 roku, upływa dokładnie trzydzieści lat od dnia, w którym powołany do życia rozkazem Dowódcy Armii Polskiej na środkowym Wschodzie, gen. Andersa, zawiązał się w Iraku armijny Teatr Dramatyczny i z Bagdadu, tego miasta tysiąca i jednej bajki, rozpoczął swoją wędrówkę, przygodę jedyną i niepowtarzalną w dziejach polskiego teatru. Zaczęła się ona w trudzie i wytężonej pracy, ale od samego początku bardzo egzotycznie. Najpierw u schyłku dżdżystej, irackiej zimy, potem na wiosnę, która zapaliła pustynię niewiarygodnym kobiercem czerwonych krokusów. Zespół, którego kadra wywodziła się z więzień i łagrów sowieckich, zebrał się w marcu 1943 roku w Bagdadzie, pod wodzą Wacława Radulskiego. Został on przez cały przeciąg działalności teatru jego kierownikiem artystycznym, który umiał zastąpić to wszystko, czego temu teatrowi nie dostawało: nieustępliwym stosunkiem do sztuki i do rzemiosła teatralnego.
Kierownictwo ogólne teatru, a więc sprawy organizacyjne i wszystkie inne, niezliczone, a trudne do wymienienia funkcje, objęła pisząca te słowa.
Próby odbywały się na płaskich dachach arabskich domów, a pierwsza premiera miała miejsce 8 maja w teatrze królewskim w Bagdadzie. Na pierwszy ogień poszła sztuka Herminii Naglerowej, która miała fascynujący nas wszystkich temat — walkę podziemną w dalekim kraju. Nosiła ona tytuł: "Tu jest Polska" i pod tym tytułem, jak pod hasłem, rozpoczął Teatr pracę w służbie polskiego słowa i polskiego żołnierza.
Po premierze wyjazd do oddziałów, na pustynię.
Na pustyni irackiej przez całe dnie wiał hamsin, powlekając wszystko rudą chmurą piasku; za to po zachodzie słońca zapadała nagła cisza i równie nagła ciemność. Pod gwiaździstym niebem, w fałdzie pustyni, na amfiteatralnym stoku zasiadali żołnierze a widownia bez ścian mieściła ich czasem tysiące a przed nimi, na zboczu, wywołane światłem reflektorów z czarnego tła nocy wyrastały ściany polskiego domu — iście na piasku zbudowanego.
Jadwiga Domańska
Następną sztuką graną w Iraku były "Damy i Huzary" Fredry. Barw, jakimi mieniły się niewieście robrony i niebieściły huzarskie mundury, dostarczyły bazary starego Bagdadu. Premiera w Habaniji, w jednym z najgorętszych punktów środkowego Wschodu. Huczą salwy śmiechu, huczą salwy zataczanych przed scenę autentycznych armat i moździerzy. Humor Fredry trafił do żołnierskiej widowni.
Zdarzały się i przypadki! Major sceniczny (Stanisław Belski — już nie żyje) umawia się z inspicjentem, zawodowym kanonierem:
"A jak krzyknę: Vivat damy! — Rrym z moździerza! Zrozumiałeś bracie?"
"Zrozumiałem".
Toczy się przedstawienie. Major krzyczy: "Vivat damy!" Raz, drugi, trzeci... Nic. Cisza. Wystrzał zastąpiono na poczekaniu mizernym stuknięciem w ścianę ciężarówki — damy mdleją — oficerowie cucą je w panice — gdy naraz:
Rrrrym z moździerza!!! Poniewczasie.
Następne dwie premiery odbyły się w Palestynie. Pierwsza: "Dom Otwarty” Bałuckiego. Jeździli krakowscy radcowie i radczynie po pachnących dziką mimozą drogach Palestyny. Grało się takie i dla cywili w Tel-Aviwie i Jerozolimie. Wypełniali tłumnie teatry ci, co z prawdziwym rozrzewnieniem witali polskich aktorów. "...Polski teatr... Ćwikła, Jaracz, Junosza... Polski Teatr... Warszawa... Czy to można zapomnieć?"
Drugą "palestyńską" sztuką była "Sprawa Nr 113", na gorąco udramatyzowana przez Jerzego Laskowskiego autentyczna historia: Polak w niemieckiej armii, przebudzenie polskiej krwi, ucieczka do swoich, pod Tobrukiem. Oglądali potem tę sztukę autentyczni uciekinierzy z niemieckiej armii, Polacy. Dziwny to był widok: na scenie niemieckie mundury — na widowni także, owe nieprzemundurowane jeszcze posiłki, co to przychodziły do 2-go Korpusu wprost z szeregów wroga.
Po Palestynie — Egipt. Przygotowania do następnej premiery: "Wesele na Górnym Śląsku". Buty dla chłopców spod Bogumina szył szewc nadwornego kairskiego teatru. Materiały na jupki i żywotki kupowano w labiryncie starych bazarów. Znów zgiełk arabski, piszczałki, monotonna wschodnia muzyka. I aromat cudownej kawy! Niestety kawiarnie tylko dla mężczyzn. Oczywiście z wyjątkiem tych nielicznych zeuropeizowanych, w centrum miasta. Ale premiera już nie zdążyła się odbyć w Egipcie. Pogotowie marszowe. W sam dzień Wielkanocy — siedzieliśmy właśnie przy święconym — rozkaz wyjazdu. Do Włoch.
Ładował się zespół w Port-Saidzie. Płynęliśmy na Batorym — wówczas, na wiosnę 1944 roku jeszcze skrawku wolnej Rzeczpospolitej, w służbie walczącej Polski. Po pięciu dniach, wśród alarmów z powodu min, brzegi Europy, przez wielu z nas od lat czterech nie widziane.
Pierwsza nasza kwatera na włoskiej ziemi to biały, kamienny dom wiejski pod Taranto. Przygotowywaliśmy "Szelmostwa Skapena" Moliera. Próby odbywały się w stajni — dosłownie — w dużej kamiennej stajni, gdzie dwa osły porykiwały na przemian z aktorami. W międzyczasie niemal dzień w dzień graliśmy w szpitalach Bazy Korpusu, dla pierwszych rannych, którzy zaczęli napływać z nad Sangro i w obozach dla Polaków, jeńców zbiegłych z niemieckiej armii.
Gdy "Szelmostwa Skapena" były gotowe na scenę wyjechaliśmy na północ. Nasze oddziały schodziły właśnie ze wzgórz Monte Cassino. Ich krótki odpoczynek przerwał wnet rozkaz, posyłający je na dalsze boje wzdłuż wybrzeża Adriatyku.
Nasz Teatr z nimi. Grało się znów pod gołym niebem, w dzień, gdyż ze względu na bliskość frontu nie wolno było zapalać reflektorów — częto na malowniczych placach włoskich miasteczek, na tle jakiejś fontanny, czy renesansowego pomnika. Bardzo do twarzy było to w scenerii molierowskim "Szelmostwom Skapena", inscenizowanym w stylu commedia delł'arte. Skapen to była ostatnia wielka rola utalentowanego aktora Kazimierza Utnika, który przedwczesną śmiercią na gruźlicę przypłacił łagry na dalekiej północy i wędrówkę na słynnych barżach śmierci po Amur-Darii.
Następną premierą Teatru było od dawna z przerwami przygotowywane 'Wesele na Górnym Śląsku". W niektórych próbach uczestniczył autor, Stanisław Ligoń. Pierwsze przedstawienie odbyło się w Ankonie, nazajutrz po jej zdobyciu przez polskie oddziały. Miasto w ruinie, jeszcze raz po raz wybuchają miny, a Niemcy odgryzają się nalotami, a już polata nad ruinami śląska piosenka:
"Zachodzi słoneczko, na rogu kościoła
Powiedz mi kochanko, powiedz mi kochanko,
Czy ty będziesz moja...''
Bije brawo Naczelny Wódz, generał Sosnkowski, cieszy się Ślązak, Ks. Biskup Polowy J. Gawlina... Obleciała potem ta piosenka wszystkie oddziały Korpusu i Bazy, aby na jakiś czas ustąpić "Pastorołce", napisanej dla nas przez Łukasza Pągowskiego, a potem "Zemście" Fredry, której próby odbywały się w Rzymie, a premiera grana była w Castrocaro, w czasie walk w Apeninach. Potem dzień w dzień odbywały się jej przedstawienia w zdobytej a wciąż jeszcze gęsto ostrzeliwanej Faenzie — z duszą na ramieniu, aktorów i widzów. ("Jedziemy się bać" — mawiał przy innej okazji aktor Teatru Rewiowego, Mieczysław Malicz), ale Fredro, jak wprzódy "Damami i Huzarami" podbijał serca widowni, każdy chciał się nim ucieszyć, więc teatr była zawsze przepełniony.
Z kolei wystawiono "Księżniczkę Turandot" Gozziego. Jest to piękna bajka i może właśnie ta jej baśniowość w połączeniu z fantastycznie barwną wystawą, skomponowaną przez Ludwika Wiecheckiego sprawiła, że tak się podobała widzom, przytłoczonym ponurą rzeczywistością. Bo oto wojna już się właśnie kończyła — i co?... Przed nami nada] tułaczka, nadal rozłąka ze swoimi.
Była to pora trudnych decyzji. A Teatr, któremu marzył się powrót do kraju z bogactwem wojennego repertuaru, i przebogatym ładunkiem wspomnień, nie wahał się w tej przełomowej chwili i pozostał z żołnierzami.
Wzmógł się nawet na siłach, bo napływać doń zaczęli aktorzy z terenu Niemiec: byli więźniowie obozów koncentracyjnych, jeńcy, Akowcy. Powiększył się o wartościową grupę aktorów Teatru założonego w Lingen przez Ludwika Schillera, którzy zamiast wracać ze swym dyrektorem do kraju, dołączyli do nas, "wybrali wolność", jakby się to dziś powiedziało.
Trasa 4-letniej wędrówki Teatru Dramatycznego 2-go Korpusu
Powiększony zespół grał teraz dwiema grupami równocześnie, premiery następowały szybko po sobie: "Śluby Panieńskie"' (raz jeszcze niezawodny Fredro w reżyserii Leny Zelwerowicz), 18 wieczna komedia Goldoniego "Mirandolina". współczesna komedia włoska "Dwa tuziny szkarłatnych róż" i polska: "Gdzie diabeł nie może" Niewiarowicza. Wreszcie wielkie przedsięwzięcie... Szekspir. Mógł się teraz na nie porwać Teatr Dramatyczny 2-go Korpusu.
Trzy lata temu, zaczynając z niczego, autostopem przemierzając pustynne szlaki, musieliśmy do skromnych naszych sił przystosować ambitne zamiary. Teraz, latem roku 45-go — czterdziestoosobowy zespół aktorski, trzech świetnych reżyserów, trzech doskonałych dekoratorów, dwadzieścia osób zespołu technicznego. Przenośne szafy wychodziły jedna za drugą z własnej pracowni stolarskiej, a każda kipiała bogactwem kostiumów z różnych epok, wykonanych we własnej pracowni krawieckiej. Do premiery "Wiele hałasu o nic" Szekspira wyrósł we własnej pracowni rekwizytorskiej cały las masek i maszkar karnawałowych.
Przed siedzibą Teatru w uroczym miasteczku Recanati stał cały tabor samochodów: trzy autobusy, dwa auta osobowe, pięć ciężarówek.
Statystów dostarczała założona przy Teatrze Szkoła Dramatyczna. Pod kierunkiem Leopolda Kielanowskiego nowi adepci rozpoczynali szkolenie w aktorskim rzemiośle: program wszechstronny, wykładowcy o wysokich kwalifikacjach: gra aktorska, wiersz, proza, mimika, plastyka, historia teatru i literatury teatralnej.
W oddanym na nasz użytek pięknym, choć staroświeckim teatrze w Recanati warunki do pracy były świetne. Odbywały się próby "Skalmierzanek", starego wodewilu polskiego, pióra Kamińskiego. Brzmią mi jeszcze w uszach jakże wymowne słowa piosenki z prologu tej sztuki, w układzie jej reżysera, Leopolda Kielanowskiego:
"Teatr, teatr jedzie Piosnka brzmi na przedzie Widowisko piękne Dla waszmościów wiedzie. Poprzez drogi i bezdroża, Poprzez lądy, wyspy, morza, Światem wzdłuż i wszerz Jadą, jadą aktorowie..."
"Jadą, jadą aktorowie" — aż dojechali do Anglii.
Premiera "Skalmierzanek" odbyła się już na wyspach brytyjskich, w Edynburgu. Gdy skończyła się opieka 2-go Korpusu, skończyły sic dobre czasy jego Teatru. Gleba brytyjska okazała się niesprzyjająca. Rozpoczął się okres PKPR, a z nim wegetacja, w myśl smutnej zasady: "wedle stawu grobla". Przetrwał jeszcze Teatr w dotychczasowej formie do roku 1948 i okres ten to cała epopea upartych wysiłków i bezinteresownej ofiarności artystów, jeszcze szereg dobrych przedstawień w imię wiary w potrzebę społeczną przetrwania polskiego słowa na użytek powstających skupisk polskich na obczyźnie — jednakże "wielka droga" Teatru Dramatycznego 2-go Korpusu dobiegła końca.
Pożegnaniem z publicznością było przedstawienie "Wesela" Wyspiańskiego 21 maja 1948. W programie tego przedstawienia Kierowniczka tego Teatru tymi słowami żegnała się z widzami:
"Dzisiejsza, dwudziesta z rzędu premiera ma zamknąć działalność tego Teatru pod dotychczasowym jego mianem — Teatru Dramatycznego 2-go Korpusu.
Trudno jest długoletnim pracownikom tego teatru rozstać się z tym mianem. Niech o tym świadczy to, że podczas gdy nazwa 2-go Korpusu znika z dokumentów, rozkazów i pieczęci, na afiszach naszych uparcie widnieje znak przynależności do tego środowiska, z którym łączy nas coś więcej, niż przynależność organizacyjna. Niech tę wierność zechce zapamiętać 2-go Korpus swemu Teatrowi, tak, jak my zachowamy we wdzięcznej pamięci najmilszych naszych widzów — żołnierzy.
Jeszcze raz obejmujemy was wzrokiem ze sceny siedzących na widowni w tropikalnych mundurach, w kitlach szpitalnych, w mundurkach junackich i w battledressach włoskiej kamapanii i wpisujemy do kronik Teatru Polskiego wielojęzyczne nazwy miejscowości w siedmiu krajach świata, gdzie zajeżdżaliśmy na spektakle cygańskim taborem. Niech się zatrą w pamięci ciernie tej drogi, niech pozostaną jej blaski. Zapewne nie dorosły nasze osiągnięcia do zamierzeń i marzeń, lecz ubiegłe lata dały nam radość obecności polskich aktorów na Wielkim Polskim Szlaku — i przeświadczenie o nierozerwalnej więzi Czynu Polskiego z Polskim Słowem".
Jadwiga Domańska
_________________________________________________________
Początek zainteresowań teatralnych autorki powyższego wspomnienia datuje się sprzed wojny, gdy po ukończeniu SzkcKy Dramatycznej występowała w różnych teatrach w szeregu odpowiedzialnych ról. Wypadki wojenne powodują, że zainteresowania te nabierają głębszego charakteru, służby sprawie polskiej. Gdy z łagru syberyjskiego dociera do Buzułuka w czasie formowania się Armii Polskiej na Wschodzie słyszymy ją nieraz, jak porywa i wzrusza żołnierską widownię, głosząc polską poezję, gdyż, jak napisze potem Zygmunt Nowakowski — "Domańska włada wierszem, jak mało kto inny, powiem, że włada nim wręcz po mistrzowsku".
W Iraku bierze udział w teatrze 6 Brygady tworząc widowiska, z których dwa są szczególnie pamiętne: "Jasełka" rozgrywające się na szerokiej przestrzeni, pod gołym niebem, gdzie pasterze wędrują po pustynnych pagór kach, anioły jakby cudem zjawiają się z daleka w świetle reflektorów, a Trzej Królowie jadą na prawdziwych wielbłądach. Drugim było wielkie "ognisko" dla upamiętnienia połączenia lwowskiej i wileńskiej brygady w nowy twór: Dywizję Kresową. Udział w nim brało paruset wykonawców, żeby wspomnieć tylko pełny chór i orkiestrę brygadową, kompanię wojska, maszerującą przy dźwiękach "Warszawianki" na polskie granice, nakreślone ii nią ognia na ogromnym zboczu wzgórza i, w świetle różnokolorowych rakiet, długi sznur barwnego poloneza wyłaniający się z za wzgórza, jak wspomnienie Polski.
W roku 1943-cim Jadwiga Domańska współdziała w zorganizowaniu Teatru Dramatycznego, w którym grają zawodowi artyści. O tym okresie pisze St. Marczak-Oborski w książce, jaka ukazała się w Polsce p.t. "Teatr czasu wojny": "Teatr Dramatyczny 2-go Korpusu prowadziła Jadwiga Domańska... Był on największą sceną żołnierską drugiej wojny światowej, nie tylko ze względu na ilość premier, przedstawień i widzów, ale przede wszystkim ze względu na poziom... "W Anglii działa Domańska w teatrach emigracyjnych. Za całokształt pracy kulturalnej została odznaczona Krzyżem Polona Restituta. Głoszona przez nią w memoriałach idea utrzymania społecznym wysiłkiem polskiego teatru zawodowego nie znalazła oddźwięku. Teatr zaczął przeżywać nieustanne kryzysy i, jako placówka stała, poszedł w rozsypkę.
Obecnie, od lat dwunastu przeszło, przebywa wraz z mężem w Kanadzie, gdzie są oni oboje czynnymi członkami Koła nr 8 w Ottawie. Nie udało się, nawet jej niestrudzonej energii, stworzyć tu stałego polskiego teatru, bierze jednak żywy udział w życiu kulturalnym Polonii. Tworzone przez nią interesujące programy różnych obchodów w niczym nie przypominają stereotypowych akademii. Ostatnio pod jej artystycznym kierownictwem powstało widowisko w hołdzie Mikołajowi Kopernikowi w jego rocznicowym roku.
Tych kilka słów, droga Jadziu, pozwolę sobie zakończyć osobistą nutą. W ruchu podziemnym pełniłyśmy tę samą funkcję — kurierek na trasie Warszawa — Wilno, razem siedziałyśmy w więzieniu w Lidzie i Baranowiczach, a potem — Buzuluk, Persja, Irak, Palestyna, Egipt, Włochy. Po rozstaniu w Anglii spotkałyśmy się znowu w Kanadzie.
Ale ile razy Cię widzę tylekroć odżywa wizja zimowego dnia, gdy w Buzułuku w grudniu 1941 roku w obecności gen. Władysława Sikorskiego recytowałaś wiersz Ludki Biesiadowskiej p.t. "Do generała". Wszyscy byliśm\ wzruszeni, dyskretnie ocieraliśmy oczy, z generałem Sikorskim włącznie.
Hanna Chylińska